The UNPREDICTABLE


zapierdala dziki rytm,
rwie ulice, dusi kładki,
echo kurzu w środku drogi,
cos tam leci, gdzieś cos spada,
poruszona jest dzielnica,
zaskoczone ławki, trawa,
co za pęd! skąd ten zew?
lampy chylą się w panice,
drzewa równo stają dęba,
banan zakrył się swą skórą,
stara puszka już bez zęba,
Wystosuje dziś orędzie - anonsuje sztywno szczur
GRA. WHA. SZWA, kopie, ryje, drąży,
USZA, SZWA, BZA, węszy, niucha, krąży,
ślimak zrobił zamach stanu,
kasztan kupił byczy słup,
glizdy z liści zawstydzone,
suchy bochen zrobił łup,
Puszki kręcą piruety,
w tym chaosie równy rytm.
gównom włosy w strach zamarły,
tam przeleciał szybki sik,
To jest terror - wnoszę sprawę
- deklaruje marny kot
GRA. BZA. SZWA, dmi, bucha, eksploduje
USZA, SZWA, BZA, warczy, prycha, zapoluje,
wbiega świnia, trąbi sucho,
worek śmieci krzyczy: „brzucho!”
szczur zawraca. puszka wraca.
KONIEC. WSZYSTKO. SZTURM. MASAKRA.





DEATH POEMS&ART






Wszystko swędzi,
doktor mówi - to niepokój,
a ja myślę, że to robak toczy psyche.
Układa, jak pranie, i kłuje to tu, to tam.
Czerw strachliwy, bydle niespokojne.
Niesie pęd do wielu kierunków,
poliglota, czy głupek nadziei.
Tnie po nodze.
Wydrapię dziurę i umieszczę tam
ołtarz spokoju, ciszę świecy,
pozmywane naczynia,
odkurzony strach.
Między pośladki śniadania, obiady
i kolacje.
Będę tańczyć z czerwem na dziedzińcu
w Rzymie, w Madrycie, na Madagaskarze.
Z apetytem lizać lody na patyku.
Wiatr we włosach, słodkie pomarańcze.
Ja i czerw.
Wyrzeźbię wolność dla dłoni,
wykupię oko prawe i lewe.
Nie ma świetności bez zadrapań.
Czerw zna moje imię – ja jego też.
Czerw się śmieje.
Ja też.

ABOUT

Kara — zdrobnienie
od Karoliny.
Grabos — nazwisko babci, które przylgnęło.
PROJEKTOWANIE GRAFICZNE kończyłam we Wrocławiu.
Wcześniej długo siedziałam w historii —
w cudzych zdaniach, w cudzysłowach.
Matka pisała wiersze.
Ja dorysowywałam milczenie.
Teraz robię to samo.
Rysuję rzeczy.
Czasem się poruszają.
ART I POETRY I ANIMATION
Kara Grabos
Wiesz, ja piszę poezję. Nie. Ja piszę poezję. Nie. Piszę poezję.
Nie. Piszę. Nie piszę.
Jaka figlarna urodzajność odwiedziła moją plażę.
Pozorne pustaki rozkwitły Brylantową myślą, zmarniałE zamki z piasku wystrzeliły wprost do chmur Z WAT.
Mewy o skrzydłach aniołów
wyszarpywały delikatne ciała zajęcy, zanurzając biel w karminowych łzach.
(Bez)sensowna ofiara kawalerii grzesznego ego
zamknie te gorzkie wrota.
Poupycha szpary i przecieki,
staruchom odda ciężkie przymioty. Komenda — mówię.
Kto by się spodziewał tej okrutnej wizyty, kiedy w kalendarzu wypełnione dni,
a tory miały swój ustalony pociąg.